Historia labiryntu
Gratulacje! Udało Ci się znaleźć własną ścieżkę w wirtualnym labiryncie Krzysztofa Pendereckiego. W prawdziwym lusławickim ogrodzie mogłoby być nieco trudniej. Wszak to aż 3500 metrów dróżek i zakrętów pomiędzy gęstymi ścianami z grabu pospolitego. Kompozytor tworzył je, nie kryjąc fascynacji reprodukcją znalezioną w książce o ogrodowych labiryntach. Ilustracja przedstawiała wzór – ponoć nigdy niezrealizowany – wyryty na kamiennej posadzce kościółka we Francji. Tradycja formowania żywopłotowych labiryntów sięga epoki renesansu, gdy modne stały się ogrody o geometrycznej kompozycji. Jednak źródeł tej idei można szukać w greckiej mitologii, średniowiecznych klasztorach, a także w kulturze arabskiej. Do kształtowania ścian używano zazwyczaj zimozielonych ziół, bukszpanu lub cisu; najstarszy zachowany układ tego typu, sprzed 350 lat, znajduje się w Hampton Court w Anglii i ma kształt trapezu. W niezachowanym do dziś labiryncie w Wersalu ukrytych było kilkadziesiąt rzeźb – podobnie jak w wirtualnej przestrzeni Ogrodu Pendereckiego zaklęta została muzyka Mistrza.
Kompozytor zafascynował się labiryntami już w dojrzałym okresie twórczości. Być może odnalazł w nich odbicie własnej, krętej drogi pomiędzy różnymi stylami – tymi wyrastającymi ze współczesności, jak i tymi zakorzenionymi w przeszłości. Pendereckiego wielokrotnie oskarżano: a to o niszczenie instrumentów (a więc o atak na wielowiekową tradycję), a to o „zdradę awangardy” (a więc odcięcie się od kultu nowości). Po skomponowaniu monumentalnego utworu chóralnego potrafił zwrócić się ku lekkiej operowej satyrze, a pomiędzy gęstymi symfoniami pofolgować sobie w kaprysie na solowy instrument. Awangardowy sonoryzm sąsiaduje w jego twórczości z postromantyzmem, postmodernistyczna fantazja zaś – z klasycznym ładem. Z daleka może to wyglądać na niekonsekwencję, a nawet oportunizm dyktowany zamówieniami lub modami. Z bliska jednak można dostrzec spójność stosowanych rozwiązań, nić łączącą tak bardzo różniące się – na pierwszy rzut oka – utwory.
Krążenie pomiędzy stylami, droga wiodąca wprzód i w tył – wbrew modernistycznym dyktatom – może przywoływać obraz wędrówki po wspomnianych na początku ogrodach. W jednym z tekstów opublikowanych w książce Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec czasu Krzysztof Penderecki pisał:
Jak osiągnąć cel artystyczny w plątaninie dróg, w tym zamęcie, który jest naszym udziałem? Pocieszeniem może być świadomość, że labirynt – metafora naszego bytowania – jest zawsze połączeniem elementów irracjonalnych, nieobliczalnych i obliczalnych, nad którymi możemy zapanować. Tylko błądzenie, droga okrężna prowadzi do spełnienia.
Twórca po raz kolejny sięga tu do antycznych korzeni, bo w starożytnej Grecji labirynt traktowany był jako przestrzeń duchowego oświecenia, odnajdywania drogi w gąszczu możliwości.
W łonie tej samej cywilizacji wykształciło się także zgoła inne postrzeganie labiryntu, a mianowicie jako więzienia czy pułapki, w której wnętrzu może kryć się potwór – jak w micie o Minotaurze. To do tego archetypu sięgnął Stephen King w swoim powieściowym horrorze Lśnienie, na podstawie którego powstał słynny film Stanleya Kubricka. W finale, podczas śnieżnej zamieci, w labiryncie toczy się dramatyczny wyścig o życie. Towarzysząca scenie ścieżka dźwiękowa to niezwykły miks fragmentów utworów Krzysztofa Pendereckiego – Kanonu, Jutrzni i De Natura Sonoris no. 2 (wykorzystanej w niniejszej grze) – nałożonych na siebie bez śladu szwów. Anegdota głosi, że kiedy montażysta zgłosił reżyserowi wątpliwości, czy aby na pewno jest to dobry pomysł (co powiedzą krytycy i muzykolodzy?), Kubrick śmiało odparł: „Nikt nie zauważy!” W istocie jednak skojarzenie muzyki Pendereckiego z filmami grozy (zapoczątkowane przez Williama Friedkina w Egzorcyście) stało się częścią popkultury, a reżyserzy horrorów nieraz ilustrowali swoje obrazy niepokojącymi brzmieniami zaczerpniętymi z sonorystycznych kompozycji Mistrza.